fot. Jacek Wójcikowski / jp85.pl |
Pierwszą
wojnę ze „stadionowym bandytyzmem” Prezes
Rady Ministrów Donald Tusk ogłosił ponad 2 lata temu. Jej historię zna każdy,
więc nie warto tracić czasu na przypominanie kolejnych wydarzeń. Choć rozejmu
nie podpisano (a żadna ze stron kapitulacji na pewno by nie ogłosiła), to jakiś
czas temu salwy nieco przycichły. Premier nie wracał po raz setny do wydarzeń w
Bydgoszczy, media coraz rzadziej zajmowały się szukaniem powiązań między każdym
złapanym przestępcą a środowiskami kibicowskimi.
Wydawać by się mogło, że temat
kiboli stał się mniej chwytliwy i uznano, że przeciętny Kowalski jest nim już
znudzony. Oczywiście co jakiś czas starego kotleta odgrzewano, ale coraz
rzadziej widniał on na czołówkach gazet. Przez pierwsze półrocze 2013 r. można
powiedzieć, że było znośnie. Niektórzy łączyli to ze zmianą władz w PZPN,
niektórzy twierdzili, że to cisza przed burzą. Okazuje się, że malkontenci
mieli rację. Choć początkowo można było wątpić czy kolejne zapowiedzi okażą się
tylko zagraniem pod publiczkę, to obecnie już nie można mieć wątpliwości - „ofensywa
antykibolska” w wykonaniu aparatu [s]przemocy[/s] władzy wraca ze zdwojoną
siłą.
Zaczęło się dosyć niewinnie i
trochę przypadkowo. W ciągu tygodnia doszło do mniej lub bardziej poważnych
incydentów powiązanych z kibicami lub, jak kto woli, kibolami. Transparent na
meczu w Poznaniu skierowany do Litwinów, przerwanie meczu Polonii Warszawa w
Łomiankach i na koniec coś, co wywołało prawdziwą burzę w mediach – sławetna
plaża w Gdyni i pojedynek meksykańskich żeglarzy z chorzowskimi turystami. Potem
już poszło jak z płatka. Zagrożenie dla bezpieczeństwa całego kraju, pytania o
to „czemu ci ludzie znaleźli się wśród
zwykłych Polaków” i zapowiedzi „pójścia
po nich”. Czy to już było? Oczywiście. Były konferencje prasowe, były mocne
słowa z ust polityków. Czy taktyka się zmieniła? Prócz medialnej nagonki w
wykonaniu tych samych przedstawicieli tzw. „czwartej
władzy” zmieniło się wiele. Spójrzmy zatem co odróżnia drugą wojnę kibolską
w wykonaniu Donalda Tuska i jego przybocznych od tej pierwszej.
Pierwsze tygodnie pokazują, że
wybrano starą rosyjską zasadę: „tisze
jediesz, dalsze budiesz”. Prócz szumnych początkowych zapowiedzi dużo rzadziej
w mediach głównego nurtu można
obserwować efekty pozornej walki z kibolami. Efektownie wyglądające w
mediach zamykanie całych stadionów zastępuje mniej przebijające się na okładkę
Gazety Wyborczej zamykanie części obiektów, gdzie zasiadają najzagorzalsi
fanatycy. Tak było m.in. w Gdańsku, Lubinie, Poznaniu, a również zastanawiano
się nad takim rozwiązaniem w Warszawie. Wojewodowie w całym kraju korzystają
raz po raz ze swoich uprawnień, które wydają się skonstruowane właśnie do
takich propagandowych akcji (o ich fatalnej konstrukcji wspomina nawet autor
komentarza do ustawy). Zamiast anonsowania projektów zmian w prawie jak to było
wcześniej, prokurator generalny Andrzej Seremet rozesłał do prokuratur
apelacyjnych polecenia. Zaleca w nich, by stopień szkodliwości społecznej przestępstw
stadionowych uznawać za wysoki i za każdym razem, gdy czyn jest zagrożony karą
więzienia, prokuratorzy żądali w sądzie kar bezwzględnego pozbawienia wolności.
Czyli jak najbardziej realny jest scenariusz, iż osoba odpalająca racę trafi
bezpośrednio do więzienia. A jak nie będzie miała szczęścia, to wyląduje w nim
na dłużej niż dajmy na to gość, który zgwałcił w ostatnich dniach kobietę na
warszawskich Kabatach (za gwałt grozi kara od 2 lat, za pirotechnikę do lat 5).
Wiąże się to również ze zmianą idącą w stronę ‘uderzania’ w pojedyncze osoby.
Tym razem mniej stadionów się zamyka odgórnie, ale uprzykrza życie kibicom na
każdym kroku. Przykładem może być sprawa nastoletnich kibiców, którzy odpalili
race pod pomnikiem Kazimierza Deyny na obchodach rocznicy śmierci legendy
warszawskiej Legii czy też zatrzymania osób stojących na schodach w trakcie
meczu w Szczecinie (jedna z nich została zakuta w kajdanki w supermarkecie).
Poważniejsze rzeczy dzieją się jednak wobec kibiców klubów z niższych lig.
Dwa lata temu uwaga skupiła się
na kibicach klubów Ekstraklasy, którzy to najgłośniej protestowali przeciw
obecnej ekipie rządzących. Wśród kibiców mniejszych klubów można było dostrzec
solidarność, ale oni obrywali nie tak często jak chociażby fani z Warszawy,
Poznania, Krakowa czy Wrocławia. Tym razem za cel obrano wszystkich bez
wyjątku. Na każdym meczu pojawia się dużo więcej policjantów niż dotychczas,
którzy stosując zasadę „Zero tolerancji”
potrafią jednej osobie wlepić 4 mandaty – każdy z nich za używanie słów
wulgarnych. Od malutkich klubów np. z IV ligi żąda się chociażby monitoringu
(na co je najzwyczajniej w świecie nie stać) czy też zwiększenia liczebności
służb porządkowych – grubo ponad normy. Dochodzi do sytuacji, iż policji
różnego rodzaju (włącznie z policjantami w cywilnym ubraniu) jest więcej niż
kibiców W ostatnich dniach kibice MKS-u Ciechanów nie mogli opuścić stadionu
przed meczem (wcześniej podobnie było w Bełchatowie), jak również niektórym nie
pozwolono wejść na obiekt, choć mieli bilety. Normą jest legitymowanie i
spisywanie wszystkich osób dopingujących. Czy tak działa profesjonalna
formacja? Ponadto metody działania policji stają się coraz brutalniejsze.
Ostatnimi ofiarami stali się młodzi kibice Hutnika Warszawa, którzy w środku
lasu m.in. zostali przez dzielnych stróżów prawa zmuszeni m.in. do zdjęcia
spodni. Jednak te sprawy nie przebiły się do wszystkich mediów, co dziwi coraz
mniejszą grupę osób.
Wiele postępowań o których można
usłyszeć w kontekście tzw. walki z kibicami nie ma za dużo wspólnego z troską
nt. poziomu bezpieczeństwa na stadionach i poza nimi. Nie trzeba być ekspertem,
aby stwierdzić, iż w dobie monitoringu, kontroli i inwigilacji środowiska
kibicowskiego przez policję zamykanie trybun czy stadionów, a w szczególności oskarżenia
nie mające zbyt wiele z rzeczywistością, to nie jest droga do osiągnięcia celu,
jakim ma być poprawa bezpieczeństwa. Można mieć wątpliwości czy aby na pewno to
ma być cel tych wszystkich działań.
Pierwsza wojna ze środowiskiem
kibicowskim została połowicznie wygrana przez Donalda Tuska. Choć w oczach
wielu osób się skompromitował, to jednak wybory parlamentarne wygrał i może
rządzić drugą kadencję. Czy jednak uda mu się to po raz kolejny? Śmiem
twierdzić, że tym razem nie. Zmieniły się nastroje w społeczeństwie i coraz
więcej osób przejrzało na oczy. Nie da się kibolami przykryć tylu wpadek obozu
rządzącego. Panie Premierze, może czas opamiętać się i wziąć się do pracy
zamiast przeszkadzać wielu tysiącom ludzi w ich pasji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz