piątek, 13 września 2013

Wojewody mazowieckiego dbanie o bezpieczeństwo



           
fot. sport.pl
           W tekście nt. kibolskiej wojny Donalda Tuska wspomniałem, iż wojewoda mazowiecki zastanawiał się nad zamknięciem trybuny/stadionu Legii Warszawa. Sądziłem wtedy, iż wojewoda pogrozi palcem klubowi, porozmawia i na tym się zakończy cała sprawa. W końcu nie tylko kibice Legii czy dziennikarze, ale również wiele osób związanych z branżą bezpieczeństwa imprez masowych potwierdza: stadion Legii to czołówka polska pod względem bezpieczeństwa. Na nowym stadionie prócz incydentu z ochroną podczas meczu z Polonią nie działo się nic, co mogło poważnie zagrozić życiu i zdrowiu. Niestety wojewoda Jacek Kozłowski twierdzi inaczej. Wczoraj oficjalna strona internetowa klubu podała:

„Informujemy, że szczegóły związane z rozpoczęciem sprzedaży biletów na mecz Legia Warszawa - Górnik Zabrze zostaną podane na oficjalnej stronie Klubu nie wcześniej, niż we wtorek 17 września.
Powodem opóźnienia jest oczekiwanie na ewentualne wydanie decyzji administracyjnej w sprawie zakazu zorganizowania na stadionie przy ul. Łazienkowskiej 3 meczu Legia Warszawa – Górnik Zabrze z udziałem publiczności w dniu 22 września 2013 r.”

Na początek warto spojrzeć na daty. Ostatni mecz Legii na Łazienkowskiej odbył się 27 sierpnia. Do czego wojewoda mógłby się przyczepić? Przychodzą mi do głowy jedynie dwie rzeczy: śmiercionośne race (jak mówił wojewoda, temperatura odpalonej racy to 1500 stopni), które odpalone zostały niezliczoną ilość razy w przeszłości na nowym stadionie i nikt nie ucierpiał, a przynajmniej nikt o takich osobach nie słyszał. Kolejną sprawą to ulubiona rzecz wojewody mazowieckiego: niedrożne przejścia ewakuacyjne. Temat rac i przejść ewakuacyjnych oraz ich wpływ na bezpieczeństwo to szerszy temat, postaram się go w przyszłości poruszyć, ale skupmy się na innej sprawie. 

Od ostatniego meczu minęło 16 (!) dni. Przez ten czas wojewoda mazowiecki nie potrafił wydać jakiejkolwiek decyzji. Z troski o bezpieczeństwo (tylko z tego powodu wojewoda może zakazać zorganizowania meczu z udziałem publiczności) woli przez ponad 2 tygodnie dobrze się zastanowić i poinformować klub na chwilę przed meczem. Czy ma to cokolwiek wspólnego z bezpieczeństwem? Jak klub ma się przygotować do organizacji meczu, jeśli mniej niż tydzień przed nim nie wie czy mecz odbędzie się z udziałem publiczności? To już nie pierwszy raz, w przeszłości wojewoda potrafił wydać decyzję o otwarciu lub zamknięciu jednej trybuny kilkanaście godzin przed meczem. To dopiero pomoc dla klubu, który chce zapewnić swoim kibicom rozrywkę w zgodzie z zasadami bezpieczeństwa. Co ciekawe, ramię w ramię z wojewodą idzie policja. Czy dla policji też nie ma znaczenia kiedy dowie się czy mecz odbędzie się z publicznością? Wydawać by się mogło, iż na pewno mniej policjantów można wysłać na ulice jeśli ten mecz zostanie rozegrany bez kibiców, co mogłoby się przełożyć na oszczędności. A przecież tyle razy można usłyszeć, że policja wydaje grube miliony na zabezpieczenie meczów.

Jak podał portal legia.net, wojewoda postawił Legii warunki. Jeśli wojewoda ma nie reagować, to klub ma przedstawić długofalowy plan poprawy bezpieczeństwa oraz zmienić wniosek o organizację meczów tak, by wszystkie mecze zostały zakwalifikowane jako imprezy masowe podwyższonego ryzyka. Żądania wojewody i policji to klasyczny przykład jak pokazać swoją ignorancję w temacie, o którym powinno się wiedzieć dosyć sporo. Wszystko to, a jakże, w trosce o bezpieczeństwo, gdyż jak wiadomo na meczach Legii dochodzi regularnie do zagrożenia życia, zdrowia ludzi i pewnie też całego miasta, nie tylko osób będących na stadionie. Co to znaczy „długofalowy plan poprawy bezpieczeństwa”? Choć trudno stwierdzić co wojewoda ma na myśli, to ten punkt jest jeszcze logiczny – w końcu wojewoda twierdzi, że na stadionie jest niebezpiecznie, więc trzeba poprawiać stan bezpieczeństwa. Jednak ciekawszy jest punkt dotyczący meczów, które automatycznie mają zostać zakwalifikowane jako imprezy masowe podwyższonego ryzyka. Jako komentarz do tego punktu niech wystarczy cytat z ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych:

Art. 3. Ilekroć w ustawie jest mowa o:
5) imprezie masowej podwyższonego ryzyka - należy przez to rozumieć imprezę masową, w czasie której, zgodnie z informacją o przewidywanych zagrożeniach lub dotychczasowymi doświadczeniami dotyczącymi zachowania osób uczestniczących, istnieje obawa wystąpienia aktów przemocy lub agresji


            Panie wojewodo Kozłowski, rozumiem, że to nie Pan jest pomysłodawcą całej akcji, w końcu w całej Polsce dzieją się mniej lub bardziej absurdalne rzeczy, ale proszę chociaż zachować pozory dbania o bezpieczeństwo.

poniedziałek, 9 września 2013

Monopol na przemoc – Donalda Tuska II. wojna kibolska


fot. Jacek Wójcikowski / jp85.pl
                Pierwszą wojnę ze „stadionowym bandytyzmem” Prezes Rady Ministrów Donald Tusk ogłosił ponad 2 lata temu. Jej historię zna każdy, więc nie warto tracić czasu na przypominanie kolejnych wydarzeń. Choć rozejmu nie podpisano (a żadna ze stron kapitulacji na pewno by nie ogłosiła), to jakiś czas temu salwy nieco przycichły. Premier nie wracał po raz setny do wydarzeń w Bydgoszczy, media coraz rzadziej zajmowały się szukaniem powiązań między każdym złapanym przestępcą a środowiskami kibicowskimi.

Wydawać by się mogło, że temat kiboli stał się mniej chwytliwy i uznano, że przeciętny Kowalski jest nim już znudzony. Oczywiście co jakiś czas starego kotleta odgrzewano, ale coraz rzadziej widniał on na czołówkach gazet. Przez pierwsze półrocze 2013 r. można powiedzieć, że było znośnie. Niektórzy łączyli to ze zmianą władz w PZPN, niektórzy twierdzili, że to cisza przed burzą. Okazuje się, że malkontenci mieli rację. Choć początkowo można było wątpić czy kolejne zapowiedzi okażą się tylko zagraniem pod publiczkę, to obecnie już nie można mieć wątpliwości - „ofensywa antykibolska” w wykonaniu aparatu [s]przemocy[/s] władzy wraca ze zdwojoną siłą.

Zaczęło się dosyć niewinnie i trochę przypadkowo. W ciągu tygodnia doszło do mniej lub bardziej poważnych incydentów powiązanych z kibicami lub, jak kto woli, kibolami. Transparent na meczu w Poznaniu skierowany do Litwinów, przerwanie meczu Polonii Warszawa w Łomiankach i na koniec coś, co wywołało prawdziwą burzę w mediach – sławetna plaża w Gdyni i pojedynek meksykańskich żeglarzy z chorzowskimi turystami. Potem już poszło jak z płatka. Zagrożenie dla bezpieczeństwa całego kraju, pytania o to „czemu ci ludzie znaleźli się wśród zwykłych Polaków” i zapowiedzi „pójścia po nich”. Czy to już było? Oczywiście. Były konferencje prasowe, były mocne słowa z ust polityków. Czy taktyka się zmieniła? Prócz medialnej nagonki w wykonaniu tych samych przedstawicieli tzw. „czwartej władzy” zmieniło się wiele. Spójrzmy zatem co odróżnia drugą wojnę kibolską w wykonaniu Donalda Tuska i jego przybocznych od tej pierwszej.

Pierwsze tygodnie pokazują, że wybrano starą rosyjską zasadę: „tisze jediesz, dalsze budiesz”. Prócz szumnych początkowych zapowiedzi dużo rzadziej w mediach głównego nurtu można  obserwować efekty pozornej walki z kibolami. Efektownie wyglądające w mediach zamykanie całych stadionów zastępuje mniej przebijające się na okładkę Gazety Wyborczej zamykanie części obiektów, gdzie zasiadają najzagorzalsi fanatycy. Tak było m.in. w Gdańsku, Lubinie, Poznaniu, a również zastanawiano się nad takim rozwiązaniem w Warszawie. Wojewodowie w całym kraju korzystają raz po raz ze swoich uprawnień, które wydają się skonstruowane właśnie do takich propagandowych akcji (o ich fatalnej konstrukcji wspomina nawet autor komentarza do ustawy). Zamiast anonsowania projektów zmian w prawie jak to było wcześniej, prokurator generalny Andrzej Seremet rozesłał do prokuratur apelacyjnych polecenia. Zaleca w nich, by stopień szkodliwości społecznej przestępstw stadionowych uznawać za wysoki i za każdym razem, gdy czyn jest zagrożony karą więzienia, prokuratorzy żądali w sądzie kar bezwzględnego pozbawienia wolności. Czyli jak najbardziej realny jest scenariusz, iż osoba odpalająca racę trafi bezpośrednio do więzienia. A jak nie będzie miała szczęścia, to wyląduje w nim na dłużej niż dajmy na to gość, który zgwałcił w ostatnich dniach kobietę na warszawskich Kabatach (za gwałt grozi kara od 2 lat, za pirotechnikę do lat 5). Wiąże się to również ze zmianą idącą w stronę ‘uderzania’ w pojedyncze osoby. Tym razem mniej stadionów się zamyka odgórnie, ale uprzykrza życie kibicom na każdym kroku. Przykładem może być sprawa nastoletnich kibiców, którzy odpalili race pod pomnikiem Kazimierza Deyny na obchodach rocznicy śmierci legendy warszawskiej Legii czy też zatrzymania osób stojących na schodach w trakcie meczu w Szczecinie (jedna z nich została zakuta w kajdanki w supermarkecie). Poważniejsze rzeczy dzieją się jednak wobec kibiców klubów z niższych lig.

Dwa lata temu uwaga skupiła się na kibicach klubów Ekstraklasy, którzy to najgłośniej protestowali przeciw obecnej ekipie rządzących. Wśród kibiców mniejszych klubów można było dostrzec solidarność, ale oni obrywali nie tak często jak chociażby fani z Warszawy, Poznania, Krakowa czy Wrocławia. Tym razem za cel obrano wszystkich bez wyjątku. Na każdym meczu pojawia się dużo więcej policjantów niż dotychczas, którzy stosując zasadę „Zero tolerancji” potrafią jednej osobie wlepić 4 mandaty – każdy z nich za używanie słów wulgarnych. Od malutkich klubów np. z IV ligi żąda się chociażby monitoringu (na co je najzwyczajniej w świecie nie stać) czy też zwiększenia liczebności służb porządkowych – grubo ponad normy. Dochodzi do sytuacji, iż policji różnego rodzaju (włącznie z policjantami w cywilnym ubraniu) jest więcej niż kibiców W ostatnich dniach kibice MKS-u Ciechanów nie mogli opuścić stadionu przed meczem (wcześniej podobnie było w Bełchatowie), jak również niektórym nie pozwolono wejść na obiekt, choć mieli bilety. Normą jest legitymowanie i spisywanie wszystkich osób dopingujących. Czy tak działa profesjonalna formacja? Ponadto metody działania policji stają się coraz brutalniejsze. Ostatnimi ofiarami stali się młodzi kibice Hutnika Warszawa, którzy w środku lasu m.in. zostali przez dzielnych stróżów prawa zmuszeni m.in. do zdjęcia spodni. Jednak te sprawy nie przebiły się do wszystkich mediów, co dziwi coraz mniejszą grupę osób.

Wiele postępowań o których można usłyszeć w kontekście tzw. walki z kibicami nie ma za dużo wspólnego z troską nt. poziomu bezpieczeństwa na stadionach i poza nimi. Nie trzeba być ekspertem, aby stwierdzić, iż w dobie monitoringu, kontroli i inwigilacji środowiska kibicowskiego przez policję zamykanie trybun czy stadionów, a w szczególności oskarżenia nie mające zbyt wiele z rzeczywistością, to nie jest droga do osiągnięcia celu, jakim ma być poprawa bezpieczeństwa. Można mieć wątpliwości czy aby na pewno to ma być cel tych wszystkich działań.

Pierwsza wojna ze środowiskiem kibicowskim została połowicznie wygrana przez Donalda Tuska. Choć w oczach wielu osób się skompromitował, to jednak wybory parlamentarne wygrał i może rządzić drugą kadencję. Czy jednak uda mu się to po raz kolejny? Śmiem twierdzić, że tym razem nie. Zmieniły się nastroje w społeczeństwie i coraz więcej osób przejrzało na oczy. Nie da się kibolami przykryć tylu wpadek obozu rządzącego. Panie Premierze, może czas opamiętać się i wziąć się do pracy zamiast przeszkadzać wielu tysiącom ludzi w ich pasji?

PS. Blog powoli rusza, z czasem będzie tylko lepiej :) Zapraszam do komentowania, śledzenia na Twitterze oraz Facebooku